Uwaga! Strona pro-vie.pl jest przeznaczona dla osób dorosłych; miejscami zawiera treści trudne intelektualnie, które tworzę z myślą o osobach dorosłych, czyli nie dla dzieci. Także dlatego, że nie mam uprawnień pedagogicznych, co oznacza, że moje sposoby wyrażania się nie uwzględniają tych umiejętności w przekazywaniu wiedzy, których wymaga relacja z dziećmi.
Kto się czuje na siłach, na tym szczeblu może przeczytać trochę tekstu o bardzo trudnych sprawach związanych z kłopotami z poczęciem upragnionego dziecka, w E-pakiecie autorskim (także strona z content marketingiem).
Napisałam ten akapit, jeśli dobrze pamiętam, w 2020 roku
Prawo do męstwa jak najbardziej może się przejawić w działaniach na rzecz prawdziwego pokoju (prawdziwy pokój jest przezwyciężaniem wojny i jej definitywnym przezwyciężeniem w godziwy sposób i z takim skutkiem, który czyni tę rzecz pewną [nikt, kto ma zdolność posługiwania się rozumem nie ma wątpliwości, że jest pokój]). Przebaczenie jest tym, co musi się wydarzyć na drodze pokoju. Bez przebaczenia zwyczajnie nie da się iść dalej. Co następnie? Pomyślałam, że sposobem na możliwość pójścia dalej drogą pokoju może być zadany, trwale uciążliwy sposób na pamiętanie o wojennych tragediach, który powinny wziąć na siebie nie tyle sprawcy wojny, ile osoby wojną ciężko poszkodowane. Mam na myśli duży trud, który jednak może się okazać wręcz uzdrawiający, gdyż m. in. niweluje schizofreniczne zapędy świętowania rozpoczęcia przykładowo II-giej wojny światowej. Podczas gdy tego się nie świętuje, ale o tym nie wolno zapomnieć. Jak więc pielęgnować tę konieczną pamięć, żeby się nie przegibnąć w stronę tej psychiatrycznej odwrotności? Właśnie można, ale nie jest to łatwe. Moim pomysłem i to globalnym (możliwym do wrożenia prawie we wszystkich okolicznościach poszkodowania wojną) jest koncepcja na przezwyciężanie i trwałe przezwyciężenie wojny przez ujęcie sobie jakiegoś dużego dobra, które bez szkody moralnej na pewno można sobie ująć. W formację pamięci trzeba by zaangażować w sposób, jak za chwilę wyjaśnię, wszystkich: i dzieci, i dorosłych. Na dodatek na wiele lat. Podejście byłoby takie: jeśli przykładowo w Polsce mieliśmy dwie napaści wojenne we wrześniu 1939 roku (1-go i 17-go dnia tego miesiąca), to dorosłym i dzieciom zostałyby ujęte dwie wolne soboty we wrześniu właśnie ze względu na pamięć o tamtym zbrodniczym poszkodowaniu, żeby tego nie zapomnieć, nie wypierać, a już na pewno nie świętować. Tak widzę tę sprawę, którą uważam za uporządkowane pragnienie pokoju, o który walczą właśnie osoby poszkodowane, gdyż właśnie te osoby wiedzą najlepiej, dlaczego wojna była złem i nie może się więcej powtórzyć. Zamiast wojny brak wojny? Nie tylko, zamiast wojny dyskusje i godziwie prowadzone spory merytoryczne oraz także... mediacje win-win przy jakiejś krytycznie nawet poważnej różnicy zdań.
Wymyśliłam kiedyś zgromadzenie (pozostaje nadal tylko pomysłem) w Kościele Rzymskokatolickim, które będąc w świecie i mając bardzo mało duchowych lat (3-4 latka; potrzebne dodatkowe wyjaśnienie czym jest duchowy wiek w życiu konsekrowanym: to jest rodzaj relacji pomiędzy duchową mamą, a jej dziećmi, która to relacja nie ma prawa wypaść do relacji z osobami świeckimi; istnieje poważna, nieusuwalna różnica pomiędzy duchowym wiekiem i regresem używanym czasem w psychoterapii: w regres człowiek jest wprowadzany, a następnie powinien być z niego całkowicie wyprowadzony, jest to jakby płytka hipnoza; wiek duchowy natomiast jest trwałą naturą konkretnej duchowej relacji) zrozumie swoje powołanie, i będzie w stanie je pielęgnować czytając wybrane przeze mnie teksty św. Jana Pawła II-go. Pomysł jest ledwo zarysowany, ale wciąż żyje. Muleanie i Muleanki mają nawet swoją stronę internetową, choć jest bardzo prosta, taka w sam raz na ich duchowy wiek.